Crowdsourcing – grupowa magia tłumaczenia

Z roku na rok nasza globalna wioska się powiększa, kultury mają coraz głębszy kontakt, rośnie przepływ ludności i to wszystko sprawia, że globalny rynek tłumaczenia z każdym rokiem staje się coraz silniejszy. Popyt wpływa na podaż, a podaż na rozwój, dlatego też każdego roku w branży pojawiają się nowe rozwiązania, mające (oczywiście) obniżyć koszty tłumaczenia, ale też je usprawnić.

Od lat trwają prace nad rozwojem tłumaczenia maszynowego, co przy wyeliminowaniu człowieka, znacząco (jeśli nie całkowicie) obniżyłoby koszty. Jednak prace te na razie nie przyniosły oszałamiających rezultatów (chyba że potraktujemy przetłumaczenie frazy Maryla Rodowicz na Barry Manilow jako osiągnięcie; nawet jeśli tak, bug ten został naprawiony i rezultatem tłumaczenia teraz jest… Mary Mary), nie znaczy to jednak, że rozwój branży tłumaczeniowej zatrzymał się.

„Hitem” ostatnich miesięcy jest usługa tłumaczenia grupowego lub socjalnego – crowdsourcingu przekładów. Jak wszystko, ma swoje plusy i minusy. Z pewnością zostanie skrytykowany przez znakomitą większość profesjonalnych tłumaczy, bo ideą tłumaczenia socjalnego jest zaangażowanie ochotników i tłumaczy-amatorów. Rozproszenie wykonawców i brak bezpośredniego kontaktu między nimi będzie skutkowało niespójną terminologią, dlatego też jedynie niektóre projekty i teksty można tłumaczyć w ten sposób.

Świetnie nadają się do takiego tłumaczenia portale internetowe – Google w ten sposób przetłumaczyło swoje serwisy na języki egzotyczne, Facebook w ciągu 24h z pomocą 4000 tłumaczy stworzył francuską wersję językową swojej witryny, Tumblr tworząc polską wersję językową opierał się na opiniach użytkowników, którzy mogli także proponować własne tłumaczenie funkcjonalności serwisu. Głośną sprawą w środowisku było niedawno tworzenie polskiej wersji językowej portalu LinkedIn. Wszystko zaczęło się od zwrotu do tłumaczy, posiadających w serwisie swoje profile, i zapytanie w jaki sposób chcieliby być wynagrodzeni za tłumaczenia. Opcji było kilka, żadna z nich natomiast nie dotyczyła zapłaty, wręcz przeciwnie – można było tę pracę uznać za… zabawę. W ciągu kilku godzin po przedstawieniu tej „oferty”, LinkedIn zbierał cięgi na twitterze i nie tylko. Ostatecznie jednak znalazł się ktoś (ktosie) zainteresowani taką formą „wynagrodzenia”, bo polska wersja językowa systemu powstała.

Crowdsourcing jako forma tłumaczenia niewątpliwie ma swoje zalety, jednak nie nadaje się do przeprowadzania poważnych projektów. Jak grzyby po deszcze wyrastają jednak startupy oferujące tłumaczenie wykonywane przez tłumaczy-amatorów, ceny wahają się od kilku do kilkunastu centów za słowo, a tłumacze-amatorzy werbowani są na podstawie testu wstępnego, ocenianego przez tłumaczy-seniorów. Czy taka forma tłumaczenia przyjmie się i dopełni rynek usług tłumaczeniowych? Czas pokaże, warto jednak śledzić te zmiany.